A A A

Pordóż do pamięci. Grzegorz Józefczuk 2004

 Tematyka sztetł podjęta przez Bartłomieja Michałowskiego zaowocowała trzema jego znaczącymi wystawami autorskimi oraz licznymi pokazami tego wciąż kontynuowanego w rozmaitych, znaczących galeriach i konfiguracjach cyklu. Byliśmy przez czas ten świadkami artystycznego i duchowego spełnienia się malarza, który dziś jest niewątpliwie najlepszym akwarelistą w tej dziedzinie. Wiemy, że jego obrazy spotkać można zarówno w Los Angeles jak i Tokio, co przekonuje o ich uniwersalnej sile i czytelności intencji artysty. Za tym sukcesem stoi praca, wrażliwość, talent, pasja twórczych poszukiwań oraz -poczucie odpowiedzialności.

A przecież zachodziła naturalna obawa, pewnie dotykając i samego autora, iż sztuka na konkretny temat razić będzie nachalnością treści i anegdoty oraz budzić odczucie wtórności zastosowanego kostiumu malarskiej konwencji. Na dodatek w przypadku, kiedy chodzi o portret nieistniejącej już społeczności i kultury, której odejście nastąpiło w sposób wyjątkowo tragiczny, jak to się stało z polskimi Żydami, artysta jest podwójnie obciążony. Chce dać poprzez sztukę świadectwo czegoś, wobec czego nie może pozostać obojętny i zimny, a czego przecież nie doświadczył. Jak może istnieć świadectwo bez doświadczenia? Był też niepokój, że w konstruowaniu takiego tematu artysta zostanie zdominowany albo przez dokumentację i materialne oraz duchowe ślady tego, co nie istnieje, albo też-przez społeczne kalki pamięci.

Szybko okazało się jednak, że Bartłomiej Michałowski jest czuły na głos miejsca, w którym żyje. Głos ten nie wszyscy (a bywa, że znikoma mniejszość) słyszą, rozumieją i doceniają. Dla niego - stał się; przewodnikiem i przyjacielem.

A miejscem tym, domem malarza, jest Lublin z niezwykłym, rozłożonym na wzgórzu Starym Miastem. To miasto magiczne: freski w Kaplicy Zamkowej przywołują tradycję Bizancjum, w przestrzeniach ulic wciąż słychać echo bycia różnych kultur i religii, które tu przez wiele wieków żyły obok i wspólnie. Tu gdzie Leszkowi Czarnemu przyśnił się Archanioł Michał i dlatego książę ufundował nie istniejący już kościół farny, gdzie u Dominikanów podpisano akt Unii Lubelskiej, adoracją której jest obraz Jana Matejki w Muzeum Lubelskim, gdzie nie istniejącą już ulicą Szeroką chadzał Widzący z Lublina, gdzie ulicą Złotą spacerował Józef Czechowicz, poeta Lublina, którego zabiła niemiecka bomba... Miejscem tym jest również cudowny Kazimierz Dolny, drugi dom malarza - tu ćwiczył swój talent. Miejscem tym są i inne miasta oraz miasteczka Lubelszczyzny ze śladami swej kresowej, głęboko zakorzenionej wielokulturowości.

Zatem malarstwo Bartłomieja Michałowskiego, a szczególnie jego zainteresowanie sprawami sztetł nie zrodziło się w miejscu przypadkowym. A wręcz przeciwnie w znaczący i wielowątkowy sposób miejsce owo dopełnia się tą sztuką. Akwarele Bartłomieja Michałowskiego wydobywają z zapomnienia zgładzoną przez Holocaust kulturę sztetł - czyli żydowskich miasteczek, których mieszkańcy mówili językiem jidysz, Żydów obywateli Rzeczpospolitej, dla których Polska przez wieki była domem. Ta sztuka przywraca pamięć. Szuka tego, co zaginione w czasie - i zagubione w ludzkiej, naszej pamięci. Ma wymiar nie tylko artystyczny, także kulturowy i społeczny. Przypomina, że jesteśmy dziećmi - i spadkobiercamitego zapętlenia kultur i religii, które zadomowiły się na ziemiach polskich.

Bartłomiej Michałowski maluje swoje miejsce na świecie, obciążone taką a nie inną pamięcią., niekiedy wyróżnione pamięcią tak dotkliwie, źc nie chce się o niej pamiętać. Sztetł to świat z tej pamięci albo nie-pamięci świat ludzi małych, nieznanych, i ludzi fascynująco wielkich, biedaków i mędrców, nosiwody i pisarza. Malarstwo Bartłomieja Michałowskiego odbudowuje pamięć tego świata. Nie bez powodu jego galeria autorska usytuowała się przy sławnej Bramie Grodzkiej, która dzieliła i łączyła - dwie społeczności przedwojennego Lublina: polską i żydowską.

Obraz świata, którego nie ma, daleki jest w obrazach Michałowskiego od dosłowności. Często kojarzy się z powidokami. Te akwarele przemawiają nie konkretem, a atmosferą, aurą, duchowością. Dzięki tym obrazom odkrywamy nagle, że jednak świat sztetł wciąż w jakiś sposób trwa, odciśnięty w architekturze, w zakamarkach ulic i placów, w drewnianych przybudówkach i schodkach, w kamieniach i w pyle dróg, w pejzażu wzgórz, w pniach drzew. A przede wszystkim - w nas. Ludzie tego świata też wciąż są wokół nas - jako cienie, istoty bytujące na granicy światła i ciemności.

Nic można nic poddać się czarowi akwarel Bartłomieja Michałowskiego, zachwycają one perfekcją warsztatową, wielością zastosowanych środków wyrazu, swobodą kompozycji. Od architektury przechodzi on do symbolicznych przedstawień postaci ludzkich. Najpierw stosuje jeden kolor, aby oddać niezwykłą atmosferę świata ludzkich cieni, wtopionego w rozpoznawalny pejzaż, ważny dla tematyki sztetł - Lublina, Kazimierza, Włodawy czy Kocka. Potem monochromatyczny, ostro rysowany obraz rozbija gdzieś niepokojącą, dramatyczną plamą koloru. Kształty poczynają wibrować, zlewają się, raz zdają się być lekkie, gdzie indziej - przytłaczają ciężarem. To przejmujące, a jednocześnie piękne malarstwo. Afirmacja i krzyk.

W akwarelach Bartłomieja Michałowskiego ludzie ledwie się pojawiają, spowici w deszcz, wiatr i niepokojące światło, ujęci w ramy bram i ulic wiodących donikąd. Artysta wprowadza skróty - ucina panoramy, gubi detale, odrealnia kształty, urywa plamy barw. Jakby malował naturę samej pamięci, w której odnajdujemy i wyraźne i mgliste skrawki przeszłości, także białe plamy przeszłości, próbując bezskutecznie stworzyć z nich całość.

Grzegorz Józefczuk* Lublin 2004

*Grzegorz Józefczuk – dziennikarz Gazety Wyborczej - Lublin